Dzień jak co dzień, poranek jak każdy inny - raz deszcz, raz śnieg czasem trochę słońca.
Kolejny dzień z mojego kalendarza, 6:30 pobudka, śniadanie i do szpitala. Mimo że dzisiaj 23 grudnia nie ma przerwy. Jestem już zmęczona, mam dosyć. Codziennie boje się spojrzeć w lustro. To coś mnie niszczy, nie daje mi spokoju i nic nie pomaga. Czy będzie już tak zawsze? Do końca życia będę się z tym męczyła?
Kiedyś byłam piękną wysoką blondynką, o niebieskich oczach. Przewodniczącą szkoły, piątkową uczennicą, lubianą przez rówieśników i obiektem pożądania płci męskiej, a teraz? Boje się wyjść z domu żeby nikt mnie nie zobaczył. Znajomi myślą że wyjechałam. A kiedy przyjaciółka dowiedziała się o mojej chorobie, po prostu się odwróciła.
Ojciec który zostawił mnie i mamę gdy miałam 6 lat, po prostu się pojawił i zaczął się wielce interesować mną. Załatwił mi najlepszą klinikę, lekarzy, pielęgniarki, ale co z tego? Skoro przez 13 lat nie dawał znaku życia? A teraz jest "moja córeczka".
Wszyscy lekarze, pielęgniarki, nawet panie które sprzątają znają mnie doskonale, w końcu dzień w dzień widzą mnie tutaj od 3 lat. Idzie się przyzwyczaić, tak zwana "rutyna". Podobno zwycięzcą nie jest ten kto walczy, ale kto wierzy że uda mu się wygrać.
Zostało tylko jedno - wierzyć i czekać.
Świetne <3 Czekam na kolejny rozdział. :)
OdpowiedzUsuńBosko się zaczya;)
OdpowiedzUsuńreustrener.blogspot.com - blog o Marco zajrzysz?